W poniedziałek 8 kwietnia...

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE

 

Za...

W dniach 15 - 17 marca w Zespole Szkół...

02 marca uczniowie Salezjańskiego Liceum...

ZAPRASZAMY NA DNI OTWARTYCH DRZWI W NASZEJ...

21.02.2024r. na hali sportowej Zespołu Szkół...

Założyciel - Św. Jan Bosko

Kochał młodego człowieka. Służąc Chrystusowi, jako kapłan, realizował swoje powołanie do końca ziemskich dni przez nieustanne, wytrwałe ukazywanie młodzieży właściwego dla chrześcijanina modelu życia.
Hasło: "DAJ MI DUSZE, RESZTĘ ZABIERZ" było drogą wcielenia Ewangelii w codzienność. Dla umocnienia wiary w młodym człowieku oddal nie tylko swoje siły i życie, ale przede wszystkim założył w Kościele zgromadzenia zakonne, których członkowie realizują cel zbawienia młodzieży.

Był prekursorem chrześcijańskiej szkoły zawodowej, pionierem w tworzeniu zalążków chrześcijańskich związków zawodowych. Do celów apostolskich zaangażował prasę, jako jeden z pierwszych propagował formę książki kieszonkowej o treściach ewangelicznych, historycznych, misyjnych. Za patrona swojej działalności obrał św. Franciszka Salezego, biskupa Genewy, człowieka o dobrym sercu, głębokiej pobożności i żywej miłości bliźniego. System pedagogiczny oryginalny w swej prostocie, oparł na wierze w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego, rozumie otwartym na poznanie Bożych dzieł i na miłości skierowanej do każdego człowieka.

Swoich duchowych synów - Salezjanów - i duchowe córki - salezjanki - posłał również do ludzi nie znających Ewangelii i polecił misjonarzom otoczyć opieką duchową i materialną troską młodzież misyjnych ziem. Był inspektorem budowy licznych świątyń, wielu szkół i zakładów wychowawczych. Wiernie służył papieżom swojego życia. Pomagał ludziom przez dar modlitwy, pełnienie posługi słowa, cierpliwość i zrozumienie lekarza sumień, sprawowanie Eucharystii, posługę sakramentalną. Posiadał Boży dar czynienia cudów. Kościół uznał Jego świętość przez akt beatyfikacji w 1929 roku. W 1934 roku ojciec święty Pius XI ogłosił Go świętym naszych dni.

Św. Jan Bosko przez cale swoje życie służył wiernie Chrystusowi, a pomocą i Mistrzynią była mu Maryja, Wspomożycielka Wiernych.

Ksiądz Bosko-historia jednego życia
Nie miałem jeszcze dwóch lat, kiedy umarł mój ojciec. Nie pamiętam nawet jego twarzy, pamiętam tylko słowa matki: "mój Janku, nie masz już ojca". Wszyscy wychodzili z pokoju, w którym leżał zmarły, tylko ja upierałem się, aby tam zostać. Cóż mogło rozumieć dziecko w tym wieku. Miałem wtedy dwa lata. Od tego pierwszego cierpienia aż do piątego roku życia nie zachowałem żadnego innego wspomnienia.
16 sierpnia 1815 roku, w małej wiosce Becchi, leżącej w odległości 30 km od Turynu, w rodzinie Bosko urodziło się dziecko. Był to syn Małgorzaty i Franciszka; na chrzcie nadano mu imiona: Jan Melchior. W dwa lata później ojciec dziecka zmarł na gwałtowne zapalenie płuc.

MOJA WSPANIAŁA MATKA
Jej wielkość oceniam dokładniej dopiero teraz, po latach. W domu było nas pięcioro: ona, chora matka naszego ojca i my trzej, którzy nie zawsze byliśmy aniołkami. Byliśmy biedni, nie dziw się, że chciała, żebyśmy umieli pracować. Zresztą sama dawała tego najlepszy przykład. Ale nade wszystko chciała przekazać nam swoją wiarę: "Bóg was widzi, moje dzieci. Ja mogę być daleko, On zawsze jest obecny" - powtarzała często. A potem, kiedy miałem już dziesiątki i setki chłopców, jakim wspaniałym była pomocnikiem! I pomyśleć, że nie umiała nawet czytać.
W chwili śmierci swego męża, ojca Janka, Małgorzata miała 29 lat. Jej życie było wzorem pracowitości i macierzyńskiego oddania. Odznaczała się wrodzonym instynktem wychowawczym. Z roztropnym umiarem unikała zarówno przesadnej surowości jak i fałszywej słodyczy.

KIEDY MIAŁEM 9 LAT
Śniło mi się dzisiaj coś niezwykłego - opowiadałem przy śniadaniu. - Zdawało mi się, że znalazłem się w tłumie chłopców, którzy krzyczeli i przeklinali. Chciałem uciszyć ich wrzask, krzycząc jeszcze głośniej, potem za pomocą pięści. Ujrzałem wówczas nieznajomą, tajemniczą Postać i usłyszałam jej słowa: "Nie! Nie gwałtownością, lecz słodyczą możesz pozyskać ich, przyjaźń". Wtedy ci nicponie, którzy na chwilę stali się dzikimi zwierzętami, zmienili się w posłuszne baranki. Słyszałem dalej głos: "Janku, prowadź ich na pastwisko. Później zrozumiesz znaczenie tego, co teraz widzisz".
Rodzonym bratem Janka był Józef bratem przyrodnim - Antoni. Po wysłuchaniu relacji Józef orzekł: "Może zostaniesz pastuchem bydła". Antoni zaś zawyrokował: "Raczej wodzem bandytów". Usta nabożnej matki wypowiedziały przypuszczenie: "A może zostaniesz księdzem"? Wiele lat później ks. Bosko nawiązywał do swojego snu i do pamiętnych słów matki.

TROCHĘ ODMIENIEC
Kiedy przychodziłem z poobijanymi kolanami i obdartymi rękawami, moja matka za łamywała ręce. Zdawało mi się jednak, że moi rówieśnicy byli nieco lepsi, gdy się z nimi ba wiłem. Może to moje kuglarskie sztuczki spra wiały, że miałem ich w ręku.
Janek Bosko posiadał wysoko rozwinięty zmysł spostrzegawczości i rzadki dar naśladownictwa. Był przy tym wysportowany jak rzadko który z rówieśników. Latem, przed miejscowym tłumkiem dzieci i dorosłych, demonstrował chodzenie na linie i inne popisy akrobatyczne. Wrodzona zręczność i sprawność rąk pozwalały mu na pokazy z zakresu "białej magii". Przyszły apostoł miał w tym swój cel - jego "seanse" kończyły się zawsze wspólną modlitwą.

BYŁEM NA SŁUŻBIE
Miałem już 11 lat, a umiałem zaledwie czytać i pisać. Wiedziałem już, że mam być księdzem. Dobry ks. Calosso uczył mnie łaciny, ale sytuacja w domu była taka, że musia łem go opuścić. Trafiłem do dalekich krewnych czy tylko znajomych mamy i zostałem u nich prawie dwa lata.
Z powodu szykan brata Antoniego, w lutym 1828 roku Janek Bosko opuścił dom rodzinny, by szukać pracy. Dotarł do rodziny Moglia w Moncuco. W tygodniu pracował, w niedzielę zbierał chłopców, aby uczyć ich katechizmu lub opowiedzieć im jakiś fragment z Ewangelii. Nieliczne wolne chwile poświęcał nauce własnej.

STUDENCKI CHLEB
Po śmierci ks. Calosso, u którego zamieszkałem po powrocie z Moncuco, matka postanowiła , że będę chodził do Castelnuovo na kurs łaciny. Dobrze powiedzieć: będę chodził! 20 kilometrów codziennie pieszo, bagatela, czasem boso, by zaoszczędzić obuwia. Przy okazji nauczyłem się krawiectwa, co miało przydać mi się w przyszłości. Dopiero w Chieri rozpoczęła się prawdziwa nauka. Byłem tak szczęśliwy, że nie przeszkadzały mi drobne "urozmaicenia": korepetycje, posługiwanie u gospodyni, praca od świtu do nocy. Jeszcze dziś chce mi się śmiać, kiedy wspomnę, jak mój chlebodawca z całą powagą przepowiadał mi karierę handlową, bylebym tylko zechciał rzucić książki. Po dwóch latach nauki w Castelnuovo Janek rozpoczął systematyczną naukę w gimnazjum w Chieri. Tam też w roku 1834 wstąpił do seminarium duchownego.

W ROKU 1835 I W LATACH NASTĘPNYCH
Dlaczego nie zastałem franciszkaninem? - widocznie taka była wola Opatrzności.... Nie wstępowałem do seminarium po to, by zabezpieczyć byt mojej rodzinie, o nie zbyt dobrze pamiętałem słowa matki: "Nic nie chcę i niczego nie oczekuję od ciebie, tylko tego, abyś żył po chrześcijańsku. Urodziłam się biedna, żyłam uboga i ,tak pragnę umrzeć. Zapamiętaj dobrze, Janku: jeżeli zostaniesz księdzem i na nieszczęście stałbyś się bogatym, nie przyszłabym nigdy do ciebie".
W każdym razie zostałem klerykiem. Utrzymanie zapewnili mi dobrzy ludzie. Byłem na prostej drodze do celu - da kapłaństwa. Co miało być nadto, wtedy jeszcze nie wiedzia łem, chociaż tajemniczy sen i pewne skłonności kazały mi przypuszczać, że zajmę się młodzieżą, zwłaszcza biedną i opuszczoną.
25 października 1835 roku kleryk Bosko otrzymał sutannę w kościele w Castelnuovo, w którym kiedyś został ochrzczony. W seminarium spędził 6 lat. Zapisał się tam chlubnie. W przeddzień święceń profesorowie wypisali obok jego nazwiska opinię: bardzo dobrze z wyróżnieniem. Postawę religijno-moralną określili jako pełną gorliwości.
5 czerwca 1840 roku Janek Bosko otrzymał święcenia kapłańskie. Matka Małgorzata powiedziała mu tego dnia : "Zacząć odprawiać mszę św., to znaczy zacząć cierpieć... Myśl tylko o zbawieniu innych i nie zajmuj się mną."

NIEKIEDY SNY SIĘ SPRAWDZAJĄ
W Castelnuovo spotkałem kilku dobrych księży, ale nie mogłem zawrzeć z nimi przyjaźni. Gdybym był księdzem - mówiłem do mojej matki - nie postępowałbym tak. Zbliżyłbym się do dzieci, gromadziłbym je i robił wszystko, aby mnie kochały. Powtórzyło się to w seminarium - byłem nieszczęśliwy, mówiąc szczerze, że moi przełożeni byli tak mało dostępni dla seminarzystów. Zapragnąłem czym prędzej zostać księdzem aby wejść między młodzież, poznać ją dobrze i być jej przyjacielem. Myślę, że mi się to przynajmniej w części udało.
Od 3 listopada 1841 roku ks. Bosko rozpoczął swój apostolat wśród młodzieży: gromadził młodych chłopców w tzw. oratorium, modlił się z nimi, bawił, uczył, wychowywał, zaopatrywał w miarę swoich niewielkich możliwości.
Problem młodzieży był palący. W Turynie liczącym 140.000 mieszkańców były w 1848 roku aż cztery więzienia dla nieletnich. Chłopcy, początkowo nieufni i dalecy od chęci zbliżenia, zaczęli napływać dziesiątkami. Ks. Bosko wyszukiwał dla nich miejsca dla wspólnej zabawy i modlitwy, organizował spotkania, przewodniczył, rozmawiał indywidualnie. Mimo trudności dzieł o rozrastało się.
W 1852 roku 150 opuszczonych chłopców znalazło na stałe dom i rodzinę pod dachem swojego opiekuna i ojca, który w poszukiwaniu młodych dusz dokonywał rzeczy niezwykłych. W 1855 roku np. wyprowadzał 300 młodych więźniów na przechadzkę niedzielną i wszystkich przyprowadził z powrotem - bez niczyjej pomocy.

MOŻE BYŁEM SZALONY,
ALE BYŁO TO SZALEŃSTWO Z MIŁOŚCI

To było na początku ... Przyjechało kiedyś do mnie dwóch kanoników "na zwiady' : Niedowierzałem im, ze wkrótce będziemy mieli kościoły, podwórza, domy, księży, tysi ące chłopców. Chyba upewnili się, że istotnie mam źle w głowie, bo w kilka dni później Wysłali powóz i dwu ludzi, którzy mieli mnie odstawić do zakładu dla obłąkanych. Biedni księża! Usilnie wymawiałem się najpierw, że nie mogę wsiąść do powozu przed nimi, a kiedy tylko znaleźli się w środku, zatrzasnąłem drzwiczki i krzyknąłem do woźnicy: "jedź, gdzie ci kazano i zanim wyjaśniła się pomyłka, spotkali się w szpitalu z tym, co przygotowali dla mnie,
Przy zupełnym braku własnych funduszy ks. Bosko podejmował niezwykłe akcje. W 1860 roku utrzymywał już kilkuset chłopców. Kiedy zaś umierał jego dzieło rozszerzyło swoje wpływy nad trzystu tysiącami młodzieży. Wcześniej zorganizował dla nich pracownie: szewską, krawiecka, stolarską, introligatornię i kuźnię, wreszcie drukarnię. Sam napisał około 7Q różnych prac oraz wydał 2500 książek i broszur. Wybudował, oprócz kościoła św. Franciszka Salezego i domów dla młodzieży, trzy wielkie bazyliki: dwie w Turynie i jedną w Rzymie - na polecenie papieża Leona XIII.

MIAŁEM POTĘŻNĄ POMOC
WSPOMOŻYCIELKĘ WIERNYCH

W sierpniu l83l roku miałem sen, który zdawał się przepowiadać moje przeznaczenie. Podeszła do mnie wspaniała Pani, zawołała mnie i pokazując wielkie stado, powiedziała; "Widzisz to stado, Janku? - Powierzam Je tobie." Kiedy wyraziłem swoje zakłopotanie, powiedziała: "Nie bój się, pomogę ci."
Ileż razy musiałem tłumaczyć ludziom: - To nie ks. Bosko czyni cuda. On się tylko modli i zaleca modlić się w intencji osób, które mu się polecają. To wszystko. Cuda natomiast czyni Bóg, często za pośrednictwem Matki Najświętszej. Ona widzi, że ks. Bosko potrzebuje pieniędzy, by wyżywić i wychować po chrześcijańsku tysiące chłopców. Przyprowadza mu więc dobroczyńców i zsyła na nich szczególne faski. Ks. Bosko przez skromność pomijał fakt, że te nadzwyczajne łaski przechodziły też przez jego ręce, sp ływały na ludzi dzięki jego modlitwie. Gdy ukończono budowę świątyni Matki Bożej, z pokorą wyznał, że nie ma w niej ani jednej cegły, która by nie świadczyła łasce udzielonej przez Maryję Wspomożycielkę. Mimo swej skromności już za życia cieszył się niechcianą sławą cudotwórcy. Liczne uzdrowienia, jakich dokonał i inne niezwykłe fakty usprawiedliwiały tę opinię.

PRACA, PRACA, PRACA
Będę odpoczywał, kiedy diabeł przestanie szkodzić - lubił powtarzać ks. Bosko. W roku 1884 Combal, profesor uniwersytetu zalecił mu wypoczynek: - Ksiądz zrujnował sobie zdrowie przez nadmiar pracy. Organizm księdza jest jak ubranie, zniszczone z powodu ciągłego używania. Jedynym lekarstwem jest włożyć je do szafy. ˇ Drogi doktorze - odpowiedział ks. Bosko - to jest jedyne lekarstwo, którego nie mogę zastosować. Zbyt wiele jest do zrobienia.
r trzy lata później inny lekarz pisał: W nim wszystko jest zaatakowane, serce jest zagro żone, zaatakowana jest wątroba, rdzeń pacierzowy powoduje paraliż dolnych kończyn, już prawie nie może mówić. Prócz tego źle działają nerki, a jeszcze gorzej płuca. Ks. Bosko nie umiera z powodu jakiejś określonej choroby. On jest jak lampa, która gaśnie z powodu braku oliwy.
18 stycznia 1888 roku o godz. 4,45 nad ranem wielki apostoł naszych czasów zakończył życie, które było poświęcone jednej sprawie - rozdzielaniu Bożej Miłości przez dzieła podejmowane dla dobra biednej i opuszczonej młodzieży.

A KIEDY ZABRAKŁO KS. BOSKO
Dzieło podjęte za wyraźną inspiracji Niebios i mające potężnego protektora w osobie Maryi Wspomożycielki nie mogło upaść z chwilą, gdy zabrakło Założyciela. Ks. Bosko pomyślał o przedłużeniu największej sprawy swojego życia zakładając ZGROMADZENIE SALEZJANSKIE złożone z księży i braci zakonnych.
14 maja 1862 roku 22 młodych ludzi złożyło śluby zakonne na ręce ks. Bosko. W ten sposób zaczęło się życie nowej wspólnoty w Kościele Chrystusowym.
W tej wspólnocie swoistą innowacją, pomyślaną i wprowadzona przez Założyciela, jest . salezjanin -koadiutor. W odróżnieniu od braci innych zgromadzeń zakonnych nie nosi on stroju wskazującego na przynależność do wspólnoty zakonnej, dzięki czemu może łatwiej pełnić salezjańską posługę tam, gdzie kapłan z, różnych względów nie może dotrzeć.
Ks. Bosko powiedział do pierwszych koadiutorów: "Potrzebuję pomocników. Są takie sprawy, których księża i klerycy nie mogą się podejmować, natomiast wy je wykonacie. "
Salezjanie - koadiutorzy uczestniczą na zasadzie pełnej równości z salezjanami - księżmi w życiu Zgromadzenia, korzystają z tych samych uprawnień i podejmują wspólną odpowiedzialność. W niesprzyjających warunkach politycznych, wśród ludzi obojętnych lub wrogich religii, w szarej codzienności ludzi pracy, nie zewnętrznym ubiorem, ale siłą autentycznie chrześcijańskiego życia salezjanie - koadiutorzy świadczą o Chrystusie, podejmując się różnego typu pracy apostolskiej dla dobra całej wspólnoty.

Polecamy